Forum Forum grupy echo SAS Wrocław Strona Główna Forum grupy echo SAS Wrocław
Jest to forum grupy echo szkoły przetrwania i przygody SAS we Wrocławiu
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

relejszyn from Beskiden :(

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum grupy echo SAS Wrocław Strona Główna -> Wrażenia z Wyjazdów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
miszel
Gość






PostWysłany: Pią 22:05, 07 Mar 2008    Temat postu: relejszyn from Beskiden :(

Do Piwnicznej dojechaliśmy dwoma pociągami, z przesiadką w Tarnowie. Powitał nas mroźny i rześki powiew miejscowości uzdrowiskowej, który całą swoją siłą uderzył w nasze zmęczone całonocną podróżą ciała. Po wdrapaniu się do Chatki pod Niemcową, co było dosyć powolnym i długotrwałym procesem, mogliśmy podziwiać niesamowity krajobraz, roztaczający się z ganku. Miał on nam towarzyszyć przez następny tydzień. Po południu, w blasku zimowego słońca odbyliśmy spacer z mapą i dokładnie zapoznaliśmy się z najbliższą okolicą Chatki.
Dzień drugi rozpoczął się dosłownie zapierającą dech w piersiach zaprawą. Po śniadaniu ruszyliśmy na biegówkach w kierunku Radziejowej. Każdy pokonany w ten sposób metr sprawiał ogromną radość. Ogólnemu świetnemu nastrojowi sprzyjały warunki pogodowe – aura była wprost wymarzona: słońce leniwie głaskało nas swymi długimi ciepłymi promieniami, a wiatr prawdopodobnie miał inne sprawy do załatwienia od nawiedzania nas.
Muszę podkreślić pewien moment, który bardzo silnie zadziałał na moje poczucie estetyki. Otóż, w bezpośrednim sąsiedztwie Radziejowej, na zboczu bliżej nieokreślonego wzniesienia znajdowała się wąska dróżka. Z jednej strony, na górze osłonięta drzewami, zaś z drugiej zupełnie pozbawiona jakichkolwiek wyższych okazów flory. Przejeżdżając tą dróżką naszym oczom ukazał się przykryty śnieżną czapą masyw Tatr w całej swojej okazałości. Z obu stron u ich podnóża wyrastały inne szczyty. Z łatwością poznałam garb Babiej Góry. Całość wyglądała bajkowo na tle lazurowego nieba, smagniętego gdzieniegdzie delikatną rysą białych obłoczków i pieszczonego złotymi promieniami, odbijającymi się od zmrożonego firnu. Był to widok, który złaknione, przywykłe do miejskiej szarości oczy chciwie pochłaniały, starając się zapamiętać każdy szczegół. Teraz, gdy tylko przymknę powieki, z łatwością ukazuje mi się ten sielski obrazek i powracam myślami do emocji, które mną wtedy targały. Dla takich chwil warto żyć!
Spożyliśmy lunch na najwyższej wieży najwyższego szczytu, po czym nieco inną drogą, mając wielki ubaw podczas zjeżdżania zjawiliśmy się z powrotem w Chatce.
Tutaj odbyło się szkolenie z survivalu zimowego, po czym otrzymaliśmy zadanie, by w praktyce sprawdzić nasze umiejętności. Ruszyłam wraz z Bystrym i Oskim w wyznaczone miejsce, gdzie postawiliśmy sobie wiatrochron i rozbuchaliśmy ogień. Po zebraniu zapasu drewna rozłożyliśmy się w pobliżu płomieni i siedząc na jednej karimacie, opierając się o trzy plecaki, przykryci jednym śpiworem drzemaliśmy sobie, od czasu do czasu dokładając do ognia. Tak minęła nam noc. Nad ranem uzyskaliśmy permisję na powrót do ciepłego łóżeczka, z której z chęcią skorzystaliśmy.
Wtorek był dniem niesienia pierwszej pomocy. Po różnego rodzaju szkoleniach, gdy zapadł już zmrok, ruszyliśmy w dwóch grupach, by odnaleźć poszkodowanych turystów. Nasza ofiara gór okazała się być Markiem. Po skontaktowaniu się z odpowiednimi służbami, dokonaniu opatrzenia wszelkich ran, załadowaniu rannego do śpiwora, zapewnieniu mu komfortu psychicznego i budowie noszy, odbyła się arcytrudna operacja umieszczenia piechura na improwizowanym środku transportu. Gdy to się udało, rozpoczęły się wprost ciężkie chwile, zarówno dla transportowanego, jak i dla transportujących. Po dłuższym czasie wytężonego wysiłku został on umieszczony na pryczy w Chatce, gdzie poddano delikatnemu rozmrożeniu jego odmarznięte dłonie.
W środę wyruszyliśmy na dwudniową wyprawę. W Piwnicznej zrobiliśmy zakupy i mozolnie pełznąc wciąż pod górę znaleźliśmy się wysoko nad miejscowością. Coraz większa ilość śniegu zmusiła nas do ubrania stoptutów. Przez całą wyprawę towarzyszył nam oswojony potomek wilków, któremu pozostało niewiele cech swych dzikich przodków – Omam. Pieska charakteryzowała dość komiczna budowa – długie ciało, krótkie nogi i wywinięty zadziornie ku górze ogon. Nie zniechęciła go ani zstępująca coraz niżej i gęściej mgła, ani nieustannie spadająca temperatura. Popołudniem dotarliśmy na jedną z hal, gdzie znajdowała się opuszczona chatka. Szybko urządziliśmy ją, by prezentowała przytulny, prosty styl. Okna uszczelniono śniegiem, śmieci ułożono w workach, wykopano dołek na ognisko i otoczono go nieprzewiewnym murem, to wszystko by każdy czuł się komfortowo. Choć w środku było bardzo mało miejsca, nocleg można określić mianem udanego. Po spożyciu śniadania i wykonaniu x pompek, w ramach kary za spóźnienie ruszyliśmy znów w stronę Piwnicznej. Dużo czasu zajęło nam pokonanie stromego, śliskiego odcinka, lecz nie było ono dla nas wyzwaniem nie do pokonania! Po udanym i bezkolizyjnym zejściu, kilkoma susami przeskoczyliśmy wartki potok i znaleźliśmy się na szerokiej, bezpiecznej drodze. Kilka tysięcy kroków później zjedliśmy obiad w „Pod Góralem” i pokrzepieni pożywieniem, z nową dawką energii dotarliśmy z powrotem do chatki. Tam, po zabiegach kosmetyczno-higienicznych i zjedzeniu ostatniej wieczerzy udaliśmy się na ostatni spoczynek. Niestety ta noc była zwiastunem zbliżającej się tragedii. Zuzia, Ziut i Kasia padły ofiarą straszliwej zarazy, która została publicznie zdiagnozowana, jako bronchit. Ten czynnik zadecydował o ich absencji na egzaminie. Reszta Echa ruszyła na polankę, gdzie opierając się podmuchom mroźnego wichru, zdzierającego skórę z twarzy rozpoczęła wykonywanie zadań egzaminacyjnych. Po pewnym czasie każdy znalazł swoje powołanie. Większość osób zajęła się budową igloo, którego promień został wytyczony przez Kokosa i Marka. Reszta uzbierała tonę drewna, po czym zabrała się do budowy wiatrochronu. Nie chcę się chwalić, ale muszę, bo wyjdzie na to, że nic nie robiłam; otóż wiatrochron był tworem mojego projektu i zaangażowałam się w pełni w jego skonstruowanie. Wycinałam śnieżne cegiełki, układałam je i uszczelniałam powstałą w ten sposób ścianę. Jednak wszystko, co powstało tego dnia było naszą wspólną pracą, która oprócz doskonałej umiejętności współpracy wymagała także dużego nakładu energii. Spięliśmy się i dosyć szybko ukończyliśmy, coś co miało pomóc nam przetrwać nocne momenty. Jednak gdy zaczęło się ściemniać coraz bardziej źle się czułam. Nachodziły mnie dziwne stany otępienia i dreszcze, chociaż przez cały czas było mi ciepło. Stan ten osiągnął apogeum, gdy tysiące małych siekierek zaczęło rąbać mi mózgoczaszkę. Miałam wrażenie, że zapadam się w bezdenną otchłań Hadesu, gdzie ma dusza znajdzie wieczne ukojenie wśród słodyczy elizejskich pól. Koniec tunelu wabił mnie swym bladym ognikiem, lecz w ostatniej chwili resztki świadomości nakazały mi powrót. Całe szczęście! Nadszedł Czas Kurczaka. Został on przypieczony i spałaszowany wraz z jajkami, lecz ja, mimo całodziennego postu nie czułam się głodna i skrawki ciepłego mięsa ledwo przeciskały się przez swędzące gardło. Czas płynął, a ja, pragnąc skierować swe myśli na inny tor zajęłam się produkcją rosołu. Myśl o ciepłym płynie mającym już niedługo ukoić zmęczone gardło niestety nie pomogła. Ból głowy nie ustępował, a wręcz nasilał się. Do poprzednich objawów doszedł jeszcze nieznośny cierpienia usznego. Okazało się, że Kiler również czuje się nieznośnie. Po długich naradach, rozpatrywaniu wszystkich za i przeciw, tworzeniu rozbudowanych drzewek decyzyjnych zapadł ostateczny wyrok. Swoje zdrowie postawiłyśmy na najwyższej pozycji i wróciłyśmy do Chatki. Wieczną hańbą okryłyśmy swoje imię, a dyshonor dotknie naszych potomków do siódmego pokolenia. Strasznym poniżeniem okazała się nasza uległość chorobie, a samoocena ucierpiała jak nigdy. Niemal wszystkie dyski wypadły nam z kręgosłupów moralnych, tak że wiłyśmy się w konwulsjach, błagając o śmierć! Jakże trudno wyrazić słowami, co czułyśmy. Egzamin okazał się potworną klapą z naszej strony. Po prostu: daliśmy dupy na pełnej linii. Jedynymi osobami, które zasłużyły na godność i chwałę, próbując ocalić dobre imię grupy były Aśka Sulich, Paweł i Seba. Ruszyli oni w trasę nie bacząc na niebezpieczeństwa i zdradę ze strony innych. Ten kwiat polskiej młodzieży powinien stać się wzorem dla wszystkich, a ich wyczyn, mimo że skończył się fiaskiem powinien być sławiony kwietnymi pieśniami. Liście laurowe na głowy tym, co nie bali się podjąć wyzwania!
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ziut




Dołączył: 16 Gru 2006
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 23:44, 11 Mar 2008    Temat postu:

BRAWOO! a co ja moge dodac:
- SCHAAAABOOOOWWWWYYY RAZZZZZZZZZ!!!!!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kachna
Gość






PostWysłany: Pon 19:34, 31 Mar 2008    Temat postu:

Relacja z obozu zimowego naszej kochanej grupy Echo w Chatce pod Niemcową w Beskidzie Sądec-kim.
Wyjechaliśmy wieczorem pociągiem. Jechaliśmy bardzo długo i sennie. Z przesiadką w środku nocy. Brr! To akurat było okropne. Tak mi się chciało spać, że zasypiałam idąc do poczekalni. O świcie dotarliśmy do Piwnicznej Zdrój. Było tam cicho i mgliście ( ogólnie mrocznie ). Jak zwykle zapomniałam wziąć mapy, podobnie jak parę innych osób, wiec rzuciliśmy się wszyscy na wszystkie kioski, ale i tak zabrakło dla wszystkich. Po niedługim siedzeniu i studiowaniu mapy wyruszyliśmy na podbój Niemcowej. Szło się bardzo korzystnie, otóż dlatego, że krajobraz był zdecydowanie wiosenny. Ptaszki śpiewały, słonko świeciło, listki rosły itp. Szliśmy sobie szliśmy i szliśmy dalej… aż naszym oczom pokazał się z dawna oczekiwany widok! Śnieg! Chwile szliśmy sobie w trekach, lecz w końcu zmieniliśmy je na biegówki. Jako, że byłam osobą prowadzącą to szłam na zamku i w związku z tym pomagałam Aśce Sulich z nartami, albowiem nie posiadała ona przciwślizgów. Było to prawie niemożliwe żeby podeszła w nich pod górę, wiec zajęło nam to trochę czasu. Zostałyś dlatego w tyle i wtedy stało się TO! Po raz pierwszy ukazał nam się….. OMAM! Czarny pies na drodze! Zamarłyśmy obie ze strachu, ale on za chwile zniknął i przepadł we mgle. Lekko przerażone (tak naprawdę wcale) ruszyłyśmy dalej. Gdy nagle zgubiłyśmy resztę grupy z oczu, ukazała nam się w oddali żółta plama. Pomyślałyśmy, że to kolejny omam. Próbowałyśmy zawołać ten dziwny obiekt, ale niestety zostałyśmy całkowicie zignorowane… wiec poszłyśmy dalej. Szłyśmy i szłyśmy aż spotkałyśmy reszte dziewczyn. Po krótkiej naradzie postanowiłyśmy wrócić się w dół i jakoś dotrzeć do Chatki, ale okazało się, ze tylko ja i Miśka zjechałyśmy. Aby dojść na miejsce musiałyśmy się przedzierac przez zarośniety zółty szlak. Naprawde dosyć zabawne jest zjeżdżanie na nartach miedzy gęstymi drzewami.
Szczęśliwe ze możemy usiąść rozgościłyśmy się w Chatce. Potem wyruszliśmy na wycieczke krajo-znawczą, aby skonfrontować mapę z rzeczywistością o obejrzeć okolice. Wieczorem zasnęliśmy jak dzieci wtuleni w swoje wypaśne śpiworki.
Następny dzień zapowiadał się cudownie. Po okropnie męczącej zaprawie w świetle porannego słońca wyruszyliśmy na wyprawę biegówkową. Było tak cudownie, że cały czas śpiewałam jakieś głupie piosenki wywracałam się robiąc Dziadosza prawego bądź lewego bądź prawego do lewego i ogólne różne odmiany różnych upadków. Jak wróciliśmy z powrotem, po jakimś czasie zostaliśmy niezwłocznie wysłani na wygnanie do lasu w mały 3 osobowych grupkach. Byłam z Ziutem ( Józefem Dżozefem) i Pawłem. Znieśliśmy miliard drewna i zbudowaliśmy wiatrochron ze specjałów Ziuta, czyli z sedesów z roślinnymi ornamentami. Czas mijał nam na ogólnej zabawie i biesiadzie przerywany tylko dziwnymi błyskami fleszy. Wróciliśmy do domu jako pierwsi (pewnie dlatego, że nasz schron był GENIALNY) około 4 w nocy i przespaliśmy calutką noc aż do samiutkiego ranka, który był równie piękny jak poprzedni. Jedyne co nam ryło to mega mecząca (jak zwykle) zaprawa.
Prawie cały dzień spędziliśmy na doskonaleniu swoich umiejętności w dziedzinie udzielania pierwszej pomocy (np. bandażując oko, co było zdecydowanie komiczne) i zaliczaniu pozycji bezpiecznej i na innych podobnych rzeczach. Na koniec pozwolono nam pójść spać, co było trochę niepokojące, ale nikt się tym za bardzo nie przejął. Gdy zapadł zmrok zostaliśmy brutalnie zbudzeni i nakazano nam ratować Kokosa i Marka którzy się zagubili w lesie. Podzieleni na dwie grupy ruszyliśmy na poszukiwanie naszej kochanej kadry pomocniczej. Tutaj się pochwale, otóż jako pierwsza zauważyłam biednego zmarzniętego Kokosa zaplątanego w tonę gałęzi i leżącego w najgłębszym dole jaki można było znaleźć w całym Beskidzie. Szybko i sprawnie opatrzyliśmy wszystkie jego urazy, równie szybko i sprawnie wytaszczyliśmy go ( Koks jest ciężki) z najgłębszego dołu w Beskidzie na ścieżkę i ciągnąc go na sankach z nart ruszyliśmy w strone ciepłej i miłej Chatki. Sanki nam się rozwaliły i nie miały zamiaru ise naprawić, wiec zaciągnęliśmy poszkodowanego na jego własnej karimacie, która niestety troszkę ucierpiała. Po wszystkim wyczerpani (nie mniej niż nasi rekonwalescenci) padliśmy na nasze prycze i zasnęliśmy kamiennym snem.
Nazajutrz wcześnie rano wyruszyliśmy na wyprawę dwudniową. Szliśmy strasznie długo, szliśmy i szliśmy czyniąc śmieszne rzeczy nie koniecznie w małej ilości, aż doszliśmy do celu naszej wyprawy, otóż do opuszczonej chaty jakiegoś mordercy, który swoje ofiary wieszał na żelaznych (zardzewiałych) hakach. Spało tam się zdecydowanie przyjemnie, aczkolwiek ciut ciasno (w sumie to nie wiem czy Ziutowi i osobom wokół było wygodnie, albowiem mieli oni na głowie Omama). Aaa… i
Rankiem ruszyliśmy w drogę powrotną idąc po mega stromej ścieżce i po mega śliskich kamieniach, nie mogąc nawet czuć oparcia na drzewach, które również były śliskie niczym skrobia ziemniaczana, gdy zawilgotnieje. Obiłam sobie pupę niemiłosiernie, ale na szczęście miałam przy sobie Aśke Sulich, która podobnie jak ja umierała schodząc w dół. Na szczęście zachowały nam się w głowie piosenki zespołu Boys, dlatego przeżyłyśmy. Gdy dotarliśmy do Piwniczniej zjedliśmy pierogi Pod Góralem i wróciliśmy do Chatki. I wtedy się zaczęło. Atak bronchitu przyszedł jak grom z jasnego nieba. Ja, Ziut i Zuzia poległyśmy jak Napoleon pod Waterloo. Wręcz umarłyśmy przy okazji wypluwając swe płuca na zewnątrz. I mimo tego, że był wieczorek gitarowy i ogólnie było miło, nam nie było miło, bo umierałyśmy w mrożących krew w żyłach konwulsjach. Zostało zarządzone, że zostajemy.
Rano ze zdecydowanymi nudnościami wyprawiałyśmy wszystkich niczym matki swych synów idących na wojnę. Pomagając im się spakować i wciskając im różne rzeczy. Aż w końcu wyruszyli. A my umierałyśmy dalej martwiąc się jak miliard o naszych biednych kumpli. I tak minął dzień. Wieczorem powróciły Miśka i Hanka. Obie wyglądały jak Rumuny, czyli zdecydowanie nie zdrowo. Dostały zaraz leki i dołączyły do kółka bronchitu i chorych zatok. Rankiem powrócili Asia, Tomasz i Oski. Na placu boju pozostały tylko 4 osoby. Ci najwytrwalsi. Wyruszyli w drogę, która zdawała się nie mieć końca. Po jakimś czasie odpadł Bystry. Pozostali dalej męczyli się z zaspami i szaleńczym wiatrem. Mówili, że jest dobrze, ale wiadomo jak było naprawdę. Z każdym krokiem umierali coraz bardziej, ale też coraz bardziej zbliżali się do celu. Szli nie mając ani palnika ani wystarczającej ilości jedzenia, mimo mrozu, wiatru i zmęczenia. Niczym bohaterowie powieści historycznej brnęli w głębokim śniegu przez szczyty górskie, wiedząc, że jedyny ratunek czeka ich na końcu trasy. Niestety. Nieudało się. Nie doszli do końca, ale ich heroiczne czyny zostaną zapamiętane na wieki. To o nich będziemy później opowiadać swoim dzieciom. To oni: Aśka Sulich, Paweł i Seba. Jedyni, którzy nie ulegli magnetyzmowi ciepłej Chatki i odpoczynku. Wrócili w jasnej poświacie bijącej od nich każdej strony. Zostali przywitani sałatką z kurczakiem, podpłomykami, przekładańcem i tysiącem innych smakowitości ( czego ja niestety nie mogłam zjeść tyle ile bym chciała, albowiem mój zszargany bronchitem żołądek zdecydowanie odmawiał mi posłuszeństwa, ba posłuszeństwa! W ogóle nie działał… a szkoda).
Następny dzień minął trochę smutno i trochę wesoło zarazem. Pakowaliśmy się, sprzątaliśmy i ogól-nie doprowadzaliśmy Chatkę to porządku, abyśmy ją zostawili taką jakeśmy zastali. Po południu zjechaliśmy/zeszliśmy do Piwnicznej, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy obiad Pod Góralem i wyruszyliśmy na dworzec. Tam oto nauczyliśmy się mega śmiesznej zabawy, że się tak klaszcze, a potem marynarzyk, a potem ta co przegrała się obraca, a potem ta druga ją kłuje palcem, a potem ta pierwsza zgaduje którym i ogólnie zabawa na sto dwa. A w pociągu na pierwszym docinku było zdecydowanie okropnie. Musiałyśmy spać w pozycji pionowej, aczkolwiek nasze głowy zwisały bezwładnie, przez co miałam potem okrutne, wręcz zabijające bóle szyi przez następne dwa tygodnie. Na szczęście na kolejnym odcinku trasy było o niebo wygodniej i trochę się wyspałam, jeżeli można nazwać się wyspaniem spanie przez kilka krótkich godzin na siedząco, ale w tym cały urok pociągu. Po powrocie do swojego ukochanego domku ( o godz. 7 rano ) miałam nieprzemożną ochotę zjeść obiad. Ale niestety ta opcja nie wyszła. Musiałam się zadowolić jedynie śniadaniem.
Otóż to była moja relacja z obozu. Był zdecydowanie zabawny, ale niestety wszystkiego nie zapamięta i nie zapisze, a niektórych rzeczy nie da się zapisać bo nie były by śmieszne więc postanowiłam tego nie robić. No. To obóz był fajny. A Chatka super. Ogólnie. Na prawdę. Fajo było i to tak na miliard Wink
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kachna
Gość






PostWysłany: Pon 19:35, 31 Mar 2008    Temat postu:

oczywiście moja relacja nie jest taka cul jak michy ale WAŻNE ze JEST Wink lululu
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
iva




Dołączył: 08 Sty 2007
Posty: 108
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:43, 01 Kwi 2008    Temat postu:

hurrra!!! w końcu się doczekaliśmy Smile dzięki! Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum grupy echo SAS Wrocław Strona Główna -> Wrażenia z Wyjazdów Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin